sprawdź cenę tej książki |
Na zewnątrz zimno, a nawet siarczyście, wewnątrz ciepło i przytulnie – takim klimatem rozpoczął się wieczór autorski Gabriela Maciejewskiego w Pracowni-Muzeum J.I. Kraszewskiego w Poznaniu na Wronieckiej. Słowa powitania i zachęty do dialogu, jakie padły na początku z ust ojca Antoniego Rachmajdy – karmelity z Poznania, odsłoniły oczywistość przyjacielskiego charakteru tego spotkania, ale stały się też zachętą do roztrząsania kontrowersji niejednej barwy.
„Baśń jakniedźwiedź” z tomu pierwszego - stała się osnową tematyczną, wokół której Coryllus zbudował swoją
wielowątkową opowieść: o literaturze, o Polsce, o dysydentach, szpiegach, walce
podskórnej i walce wręcz. Od samego początku nie miałam wątpliwości, że
wsłuchując się w bieg tych historii staję się niejako mimochodem obserwatorką
świata intrygujących potyczek i spisków, których wyszukiwaniem z pasją zajmuje się autor.
Zdumiewająca jest dla mnie wnikliwość tych poszukiwań, która owocuje erudycją i
błyskotliwością. Nie koloryzuję i nie próbuję się podchlebić – tak sobie
właśnie pomyślałam o autorze, z którym tego dnia miałam okazję spotkać się po
raz pierwszy w życiu. I trochę żałuję, że musiałam wyjść w momencie, kiedy
dialog z czytelnikami zyskiwał coraz bardziej twórczy charakter.
„Baśń jak
niedźwiedź” to książka, którą można czytać tak jak lubię, czyli od środka, z
boku, a nawet od końca. I w taki właśnie sposób delektuję się nią po powrocie
do domu sącząc ciepłą herbatkę. Nasycona jest historiami, które bez wątpienia
skłaniają do refleksji. I choć mam wrażenie, że nie z każdym sposobem
interpretacji zdarzeń historycznych, czy literackich zgodziłabym się z autorem,
skłaniają mnie one do przemyśleń. A to jest chyba cechą dobrze napisanej
książki.
W tym
momencie chciałam zakończyć, ale nie zrobię tego. Bo jest jeszcze coś.
Znalazłam w „Baśni…” miniaturę: „Czego nas uczy Maria Rodziewiczówna”.
Rodziewiczównę zostawiam, chciałam się za to odnieść do wspomnianej na samym
końcu, niejako mimochodem Olgi Tokarczuk. „Biegunów” czytam, czytam i doczytać
nie mogę, choć doceniam kunszt pisarski, z jakim napisana jest ta książka i
inne tej autorki. Nie jestem w stanie przebrnąć przez mroki tej opowieści. I to
chyba nie tylko z tego powodu, że zwykle mocuję się z tym wyzwaniem w okolicach
listopadowej pluchy. Po prostu zawiesistość czerni oplatającej historie, które
snuje Tokarczuk przyprawia mnie o duchowy bezdech. Jest to książka w odcieniu
szarości podobna do „Zamku” Franza Kafki, którego długo nie mogłam rozgryźć, a
próbowałam za namową przyjaciół pójść tropem duchowych poszukiwań autora zainspirowanych
przyjaźnią z pewnym chasydem – kabalistą. Olśnienie spłynęło na mnie z ręki św.Teresy z Avila, która też opisała zamek – „Twierdzę wewnętrzną”. I stąd wiem,
że do zamku trzeba wejść, nie wolno błąkać się po jego opłotkach. Bo tylko w
zamku jest światło i nadzieja, której u wielu współczesnych autorów „pierwszego
planu” nie znajduję, choć doceniam ich biegłość w operowaniu słowem i formą.
Być może o to zapytałabym Coryllusa gdybym z jego wieczoru autorskiego nie
wyszła przed czasem…
w lutym 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz