sobota, 18 lutego 2012

"Margo" Janusza Onufrowicza


Z Agatką, uczennicą piątej klasy szkoły muzycznej,
o książce i wartościach „na luzie”



- Agatko, kim jest Margo?

sprawdź cenę tej książki
- Margo jest dziesięcioletnią dziewczynką i główną bohaterką książki „Margo. Niebezpieczna wyspa” Janusza Onufrowicza.  Nie jest typową dziewczynką, nie nosi nigdy sukienek i jest trochę zwariowana. Ale ma dużo ciekawych pomysłów.

- Czy pod tym względem Margo przypomina trochę Fizię Pończoszankę?

- Nie do końca. Margo jest trochę lepiej zorganizowana. W przeciwieństwie do Fizi ma na głowie straszny bałagan. Ale za to Fizia ma większy bałagan w głowie. Margo zawsze wie czego chce, działa planowo.

- Lubisz planować?

- Nie za bardzo...

- Za co najbardziej polubiłaś Margo?

- Myślę, że właśnie za jej pomysły.

- Czy gdybyś przez przypadek znalazła się na zamku Zazuzizuzal, łatwo byłoby Tobie zaprzyjaźnić się z Margo?

- Myślę, że tak. Chociaż Benkowi nie zawsze było łatwo dogadać się z nią.

- Dlaczego?

- Margo zwykle robiła różne rzeczy nie po jego myśli i mimo, że ją przestrzegał, często pakowała się w tarapaty.

- Czy Ty też starałabyś się odwieść Margo od niektórych jej zamierzeń?

- Raczej tak, to co robiła było często bardzo niebezpieczne.

- Ale może bez uporu i podejmowania ryzyka nie udałoby jej osiągnąć tego, co zamierzała?

- Może, ale niektóre działania były zupełnie bezcelowe.

- I mimo to chciałabyś się zaprzyjaźnić z Margo?

- Tak. Margo potrafiła pocieszyć swoich przyjaciół nawet w najgorszej sytuacji. Oprócz tego nauczyła ich wielu przydatnych rzeczy np. alfabetu Morse’a.

- Czy Twoim zdaniem, jest to książka o przyjaźni i odpowiedzialności za innych?

- Częściowo tak, ale wartości te są pokazane „na luzie”, nie są sztywne jak w szkole. Dlatego książkę tę czyta się z przyjemnością. Nie mogłam się od niej oderwać.

sobota, 11 lutego 2012

O Armii i Grabińskim


O Armii i Grabińskim
z Arkadiuszem Wojciechowskim, odtwórcą głównej roli fabularnej w filmie „Podróż na Wschód” wydanej w formie dodatku do książki „Soul Side Story” Tomasza Budzyńskiego



-Arku, skąd pomysł: Armia i Grabiński  w jednym filmie?

sprawdź cenę tej książki
- To było dość rozciągnięte w czasie. Podczas któregoś ze spotkań z Tomkiem Budzyńskim zaproponowałem nagranie teledysku do wybranego utworu grupy Armia, przy czym teledysk miałby dziać się w pociągu lub w innej szeroko rozumianej  przestrzeni kolejowej. Tomek zareagował entuzjastycznie po czym… zamilkł w tej kwestii na pół roku (śmiech). I nagle powiedział mi, że już ma pomysł ale nie na teledysk, a na pełnometrażowy film, swoistą mieszankę historii Armii i historii Maszynisty Grota – głównego bohatera  jednego z opowiadań Grabińskiego. A rolę szalonego maszynisty miałem zagrać ja. Idea wydawała mi się dość ekscentryczna, ale po kolejnym półroczu film był gotowy i wydaje się, że eksperyment się powiódł. Film zbiera przychylne recenzje:  od „Nowych Horyzontów” po pokazy w kinach całej Polski.

- Czy znałeś opowiadania Stefana Grabińskiego zanim Tomek zaproponował Tobie zagranie głównej roli fabularnej w filmie opowiadającym historię Armii pt. „Podróż na Wschód”?

- Nie czytałem ich wcześniej. Wiedziałem, że istnieją i jakiej tematyki dotyczą. A ponieważ interesuję się tematyką kolejową, miałem od dawna ochotę na tę lekturę. Jakoś jednak nigdy się nie składało… Dopiero przed kręceniem filmu przeczytałem całego „Demona ruchu”. Niespodzianki nie było – bardzo spodobały mi się te opowiadania.  

- Które z opowiadań Grabińskiego lubisz najbardziej?

- Dwa postawiłbym na czele: „Maszynistę Grota” oraz „Głuchą przestrzeń”.

- Dlaczego?

-To pierwsze jest dynamiczne, z zaskakującymi zwrotami akcji. To drugie – tajemnicze i zagadkowe, z autentycznym dreszczykiem.

- Czy postać maszynisty Grota, którego rolę zagrałeś w „Podróży na Wschód” jest Tobie bliska?

-Bliska tylko częściowo, ale interesująca – jak najbardziej.

- Z jakimi cechami Grota utożsamiłbyś się najbardziej, a jakich jego cech po prostu nie lubisz?

- Współodczuwam z Grotem chęć do jazdy pociągiem. Bo on przecież głównie chciał jeździć , lubił kolejowy pęd. Ja też lubię jeździć pociągiem, nawet bez konkretnego celu. Nie chodzi tu przy tym o jakieś konkretne „zaliczenie trasy”, jak to wielu miłośników kolei sobie zakłada.  Przyjemne dla mnie jest bycie w tym mechanicznym organizmie – ruszanie pociągu, stukanie kół, wyglądanie przez okno, oglądanie stacji, kontrast ruchu i bezruchu.

Z drugiej strony Grot odpycha mnie swoją bezkompromisowością. Nawet gdy może się ratować, by jeździć dalej – nie robi tego, jakby celowo się pogrążał. Ale cóż – bez tego opowiadanie nie miałoby swojego dynamizmu i kulminacji.

- Grając tę rolę miałeś okazję pojeździć sobie w kabinie zabytkowego parowozu doświadczając kontrastu ruchu i bezruchu, wyglądając przez urocze okienko Ol-49 , ale musiałeś też przejść razem z tą postacią proces jej bezkompromisowej bezwładności decyzyjnej. W jaki sposób podszedłeś jako aktor do nielubianych przez Ciebie cech maszynisty Grota?

- Starałem się uwidocznić jego narastające szaleństwo. Bo przecież z nikt nie jest winien, że staje się szalony. Stąd w scenie przesłuchania, które przeprowadzają Zawiadowca (Dariusz Basiński) i jego zastępca (Jacek Borusiński) Grot jest nieprzewidywalny – raz nieśmiały i ukorzony, niedługo potem zdystansowany a wręcz chwilami arogancki.

- Co łączy historię Armii z historią szalonego maszynisty?

- W moim osobistym odczuciu – jazda do przodu, ruch. Armia to fenomen na europejskiej scenie muzycznej. Zespół, który mimo swoich punkowych korzeni jest niezwykle trudny do zaszufladkowania. Właśnie dzięki ciągłym artystycznym poszukiwaniom. To tak na poziomie ogólnym. Natomiast w samym filmie zespół jedzie pociągiem prowadzonym przez Grota. Jedzie od rana do wieczora,  z udziałem wielu muzyków, którzy przewinęli się przez skład zespołu. Jadą i grają – a jest co grać, przecież Armia istnieje już od ćwierćwiecza! Ten z pozoru ryzykowny pomysł aby w jednym filmie przemieszać fabułę i dokument, sprawdził się.

- W filmie zagrałeś po raz pierwszy w życiu, ale już na planie filmowym zbierałeś wyłącznie pozytywne opinie na temat swojej gry aktorskiej. Współpracowałeś z bardzo dobrymi aktorami. Nie czułeś tremy?

- Jakoś dziwnie nie. To pewnie w dużej mierze zasługa znakomitej atmosfery na planie filmowym. Było niespiesznie, niewymuszenie, wręcz familijnie.

- Czy możesz zdradzić jaką postać tym razem zagrasz w filmie?

- Istotnie, powstały plany kolejnego filmu z moim udziałem. Zdradzę jedynie, że tym razem warto będzie sobie przed filmem kupić i odświeżyć słynnego „Golema”…











sprawdź cenę książki

wtorek, 7 lutego 2012

Baśń jak niedźwiedź tom I


sprawdź cenę tej książki
     "światło szeleści, zmawiają się liście na baśń co lasem jak niedźwiedź się toczy..."
         Na zewnątrz zimno, a nawet siarczyście, wewnątrz ciepło i przytulnie – takim klimatem rozpoczął się wieczór autorski Gabriela Maciejewskiego w Pracowni-Muzeum J.I. Kraszewskiego w Poznaniu na Wronieckiej. Słowa powitania i zachęty do dialogu, jakie padły na początku z ust ojca Antoniego Rachmajdy – karmelity z Poznania, odsłoniły oczywistość przyjacielskiego charakteru tego spotkania, ale stały się też zachętą do roztrząsania kontrowersji niejednej barwy.


Baśń jakniedźwiedź” z tomu pierwszego - stała się osnową tematyczną, wokół której Coryllus zbudował swoją wielowątkową opowieść: o literaturze, o Polsce, o dysydentach, szpiegach, walce podskórnej i walce wręcz. Od samego początku nie miałam wątpliwości, że wsłuchując się w bieg tych historii staję się niejako mimochodem obserwatorką świata intrygujących potyczek i spisków, których wyszukiwaniem z pasją zajmuje się autor. Zdumiewająca jest dla mnie wnikliwość tych poszukiwań, która owocuje erudycją i błyskotliwością. Nie koloryzuję i nie próbuję się podchlebić – tak sobie właśnie pomyślałam o autorze, z którym tego dnia miałam okazję spotkać się po raz pierwszy w życiu. I trochę żałuję, że musiałam wyjść w momencie, kiedy dialog z czytelnikami zyskiwał coraz bardziej twórczy charakter.

„Baśń jak niedźwiedź” to książka, którą można czytać tak jak lubię, czyli od środka, z boku, a nawet od końca. I w taki właśnie sposób delektuję się nią po powrocie do domu sącząc ciepłą herbatkę. Nasycona jest historiami, które bez wątpienia skłaniają do refleksji. I choć mam wrażenie, że nie z każdym sposobem interpretacji zdarzeń historycznych, czy literackich zgodziłabym się z autorem, skłaniają mnie one do przemyśleń. A to jest chyba cechą dobrze napisanej książki.

W tym momencie chciałam zakończyć, ale nie zrobię tego. Bo jest jeszcze coś. Znalazłam w „Baśni…” miniaturę: „Czego nas uczy Maria Rodziewiczówna”. Rodziewiczównę zostawiam, chciałam się za to odnieść do wspomnianej na samym końcu, niejako mimochodem Olgi Tokarczuk. „Biegunów” czytam, czytam i doczytać nie mogę, choć doceniam kunszt pisarski, z jakim napisana jest ta książka i inne tej autorki. Nie jestem w stanie przebrnąć przez mroki tej opowieści. I to chyba nie tylko z tego powodu, że zwykle mocuję się z tym wyzwaniem w okolicach listopadowej pluchy. Po prostu zawiesistość czerni oplatającej historie, które snuje Tokarczuk przyprawia mnie o duchowy bezdech. Jest to książka w odcieniu szarości podobna do „Zamku” Franza Kafki, którego długo nie mogłam rozgryźć, a próbowałam za namową przyjaciół pójść tropem duchowych poszukiwań autora zainspirowanych przyjaźnią z pewnym chasydem – kabalistą. Olśnienie spłynęło na mnie z ręki św.Teresy z Avila, która też opisała zamek – „Twierdzę wewnętrzną”. I stąd wiem, że do zamku trzeba wejść, nie wolno błąkać się po jego opłotkach. Bo tylko w zamku jest światło i nadzieja, której u wielu współczesnych autorów „pierwszego planu” nie znajduję, choć doceniam ich biegłość w operowaniu słowem i formą. Być może o to zapytałabym Coryllusa gdybym z jego wieczoru autorskiego nie wyszła przed czasem…

w lutym 2012