Tchnienie daru |
Mówiąc zatem o swoich doświadczeniach zza muru
klauzurowego, podkreślał ogromną wartość miłości braterskiej, która powinna
umieć unieść się ponad osobistą chęć bycia kimś szczególnym. Można ją rozumieć
jak umieranie dla siebie po to, żeby docenić człowieka, który przeżywa swoje
losy w pobliżu, gdzieś blisko. Albo jako postawę otwartości i „rozbrojenia”, która
spowoduje, że ludzie nie będą bali się podejść i być obok. Ojciec Michał
przekonywał także, że „mnich jest po nic” i że zarówno w modlitwie, jak i w
życiu trzeba poczuć się nieużytecznym, przestać zajmować się sobą. A postawa ta
winna wynikać z prostego założenia, że najważniejszy jest Bóg.
Powtarzając za Krzysztofem Lebertonem, mnichem z
Tibhirine i autorem dziennika „Tchnienie daru”, Michał Zioło podkreślał bardzo mocno osobowy charakter Boga. Mówił o
szczególnej więzi, jakiej pragnie Bóg względem człowieka i jaka staje się
spadkiem i człowieczą koniecznością wynikającą z ludzkiej tęsknoty za tajemnicą nieba. A o
bracie Krzysztofie w swoim wstępie napisał m. in., że „nie wahał się mówić o pokorze
Boga, Jego uczuciach i potrzebie bycia kochanym przez człowieka”. I choć stwierdzenie to mogłoby zostać uznane za kontrowersyjne w świetle tez
teologicznych ukazujących Boga jako Tego, który wszystko ma i niczego od
człowieka nie potrzebuje, także mnie ta idea Boga, który ma pragnienie dążenia do zażyłości z człowiekiem, jest bliska.
A zatem wśród opowieści ojca Michała
znalazły się też krótkie impresje o mnichach męczennikach z klasztoru trapistów
w Algierii. Ojciec Zioło opowiadał o nich z dużą pasją. Bo być może każde nasze
osobiste spotkanie z Bogiem musi zacząć się od spotkania z człowiekiem, spotkania
które jest pozbawionym iluzji zachwytem nad opowieścią czyjegoś życia. Pisząc w
przywołanym już przeze mnie wstępie do dziennika o. Krzysztofa, o. Zioło
zauważył, że „bliskie spotkania z historią „innego” przywracają nam kilka
żywotnych, a przecież zapomnianych truizmów, że w życiu wysokie miesza się z
niskim, zwykłe ze świątecznym i jedno bez drugiego żyć nie może, że jedno i
drugie tworzy przestrzeń, w której może zaistnieć nawet tak wielki dar jak
oddanie życia za przyjacioły swoje”. Powołanie zakonne o. Krzysztofa Lebertona
budziło się w odkrywaniu tajemnicy natury osobowej Boga. W trakcie odkrywania
tej prawdy brat Krzysztof odnalazł skierowaną osobiście do niego prośbę Boga o miłość. Swoją
odpowiedź na tę prośbę formułował przez wiele lat wśród meandrów własnych
zwątpień i zachwyceń nad życiem, ludźmi i Bogiem. Przebijał się swoją miłością
do Boga przez własną wrażliwość „aż po czubki włosów”, która czasami bywała też
„kolczasta dla klasztornych domowników z Tibhirine”. Ostateczną odpowiedzią
była śmierć męczeńska, na którą szedł w poczuciu pogodzenia z Bogiem i ludźmi.„…a jeśli spodoba Ci się wyprowadzić mnie któregoś dnia
z NOCY
Ty, mój zwycięzco
WYBACZ
nie pozostawiaj mnie
Zatem
jeśli przydarzy mi się
wreszcie
kochać
jeśli przydarzy mi się
być na czas
Twego serca
jeśli w KOŃCU przydarzy mi się Twoje
kocham cię
dziękuję
że zechciałeś ZLITOWAĆ się
nade mną”
z dziennika Krzysztofa Lebertona trapisty