środa, 9 listopada 2011

"Tchnienie daru"


Tchnienie daru
Niecały rok temu uczestniczyłam w wieczorze autorskim zorganizowanym przez Wydawnictwo „W drodze” promującym książkę trapisty o. Michała Zioło, pt.: „Inne sprawy”. Podczas tamtego spotkania ojciec Michał opowiadał o prostocie wiary i meandrach życia mnicha klauzurowego, wzbogacając je o wspomnienia z czasu kiedy był jeszcze dominikaninem.
Mówiąc zatem o swoich doświadczeniach zza muru klauzurowego, podkreślał ogromną wartość miłości braterskiej, która powinna umieć unieść się ponad osobistą chęć bycia kimś szczególnym. Można ją rozumieć jak umieranie dla siebie po to, żeby docenić człowieka, który przeżywa swoje losy w pobliżu, gdzieś blisko. Albo jako postawę otwartości i „rozbrojenia”, która spowoduje, że ludzie nie będą bali się podejść i być obok. Ojciec Michał przekonywał także, że „mnich jest po nic” i że zarówno w modlitwie, jak i w życiu trzeba poczuć się nieużytecznym, przestać zajmować się sobą. A postawa ta winna wynikać z prostego założenia, że najważniejszy jest Bóg.
Powtarzając za Krzysztofem Lebertonem, mnichem z Tibhirine i autorem dziennika „Tchnienie daru”, Michał Zioło podkreślał bardzo mocno osobowy charakter Boga. Mówił o szczególnej więzi, jakiej pragnie Bóg względem człowieka i jaka staje się spadkiem i człowieczą koniecznością wynikającą z ludzkiej tęsknoty za tajemnicą nieba. A o bracie Krzysztofie w swoim wstępie napisał m. in., że „nie wahał się mówić o pokorze Boga, Jego uczuciach i potrzebie bycia kochanym przez człowieka”. I choć stwierdzenie to mogłoby zostać uznane za kontrowersyjne w świetle tez teologicznych ukazujących Boga jako Tego, który wszystko ma i niczego od człowieka nie potrzebuje, także mnie ta idea Boga, który ma pragnienie dążenia do zażyłości z człowiekiem, jest bliska.  
A zatem wśród opowieści ojca Michała znalazły się też krótkie impresje o mnichach męczennikach z klasztoru trapistów w Algierii. Ojciec Zioło opowiadał o nich z dużą pasją. Bo być może każde nasze osobiste spotkanie z Bogiem musi zacząć się od spotkania z człowiekiem, spotkania które jest pozbawionym iluzji zachwytem nad opowieścią czyjegoś życia. Pisząc w przywołanym już przeze mnie wstępie do dziennika o. Krzysztofa, o. Zioło zauważył, że „bliskie spotkania z historią „innego” przywracają nam kilka żywotnych, a przecież zapomnianych truizmów, że w życiu wysokie miesza się z niskim, zwykłe ze świątecznym i jedno bez drugiego żyć nie może, że jedno i drugie tworzy przestrzeń, w której może zaistnieć nawet tak wielki dar jak oddanie życia za przyjacioły swoje”. Powołanie zakonne o. Krzysztofa Lebertona budziło się w odkrywaniu tajemnicy natury osobowej Boga. W trakcie odkrywania tej prawdy brat Krzysztof odnalazł skierowaną osobiście do niego prośbę Boga o miłość. Swoją odpowiedź na tę prośbę formułował przez wiele lat wśród meandrów własnych zwątpień i zachwyceń nad życiem, ludźmi i Bogiem. Przebijał się swoją miłością do Boga przez własną wrażliwość „aż po czubki włosów”, która czasami bywała też „kolczasta dla klasztornych domowników z Tibhirine”. Ostateczną odpowiedzią była śmierć męczeńska, na którą szedł w poczuciu pogodzenia z Bogiem i ludźmi.

„…a jeśli spodoba Ci się wyprowadzić mnie któregoś dnia
z NOCY
Ty, mój zwycięzco
WYBACZ
nie pozostawiaj mnie
Zatem
jeśli przydarzy mi się
wreszcie
kochać
jeśli przydarzy mi się
być na czas
Twego serca
jeśli w KOŃCU przydarzy mi się Twoje
kocham cię

dziękuję
że zechciałeś ZLITOWAĆ się
nade mną”

z dziennika Krzysztofa Lebertona trapisty

poniedziałek, 7 listopada 2011

"Blisko", a może "pomiędzy"...

„Najpierw istnieje coś takiego jak znajomość. Jest mnóstwo ludzi, których po prostu znamy, lubimy, których spotkaliśmy w ramach zaangażowania w jakieś konkretne dzieła. Myślę, że wśród tych znajomych jest pewna część osób, z którymi się spotykamy, ponieważ nas fascynują. Nie tylko w tym, co robią, ale jak to robią, dlaczego to robią i jacy są w tym, co robią. I wśród takiej grupy osób, która nas w jakiś sposób fascynuje, są osoby, z którymi bylibyśmy gotowi nawiązać kontakt zwany więzią.”
Powyższy tekst jest fragmentem książki pt. „Krótka kołdra. O dialogu małżeńskim.”autorstwa ojca Mirosława Pilśniaka, dominikanina. Z całą pewnością jest to książka "duszpasterska". Po pierwsze dlatego, że tezy pierwszej jej części wykuwają się w dialogu, do którego zostało zaproszonych bardzo wiele osób. Osoby te wprawdzie "tylko" zadają pytania. Ale czy pytanie nie jest rdzeniem wypowiedzi, nie nadaje jej kieruneku i nie współwyznacza jej celu? Bez wątpienia rola pytającego jest niebagatelna. A osoby pytające, wśród których są redaktorzy mojego ulubionego miesięcznika "LIST", współtworzą klimat i jakość tej książki. Po drugie, zarówno w cytowanym powyżej fragmencie, jak i w całej książce obecne są idee twórczych zmian. I to zarówno w sensie merytorycznym, bo powstawanie więzi i w ogóle jakiejkolwiek relacji między ludźmi jest procesem, jak i pod względem formy książki, bo każda z trzech części ma swój unikalny charakter.
Sensem i myślą przewodnią tej książki jest dialog. A to, co bywa w tym dialogu "za krótkie" staje się katalizatorem zmian i dorastania, skłania do refleksji nad własnym światem i czyimś życiem, które współistnieje gdzieś "blisko", a może "pomiędzy". I może właśnie przewrotnie to, co "za krótkie" skłania do wzrastania w ograniczaniu myśli i działań, którymi chciałoby się wybiec zbyt daleko, wbrew prostej tezie, że wszystko, co naprawdę potrzebne, znajduje się w zasięgu ręki, jest tuż, a nawet bardzo blisko...