czwartek, 27 września 2012

Trzy Najświętsze Hostie, czyli historia poznańskiego cudu Eucharystycznego


sprawdź cenę tej książki
Historia poznańskiego cudu Eucharystycznego nadal wzbudza emocje wśród czytelników „Trzech Najświętszych Hostii” Mieczysława Noskowicza, reprintu z 1926 r. wydanego w tym roku przez wydawnictwo Rosemaria.

Kiedy niedawno zaczęłam czytać trzecie już wydanie tej niedużej książeczki pomyślałam po pierwsze o tym, że rzeczą wyjątkową jest móc zagłębić się podczas jej lektury w atmosferę bardzo szczególnych wydarzeń dawnego Poznania. „Trzy Najświętsze Hostie” rozpoczynają się bowiem od barwnej opowieści przedstawiającej procesje Bożego Ciała w Poznaniu w roku 1399. Następnie opisują kradzież trzech komunikantów z tabernakulum w klasztorze dominikańskim, a na kolejnych stronach relacjonują akty bezczeszczenia Ciała Chrystusa przez żydowskich mieszczan i towarzyszące im cuda: odzyskanie wzroku przez pewną Żydówkę, uzdrowienie kaleki cierpiącego od urodzenia na skurcz kończyn, a także przywrócenie do życia konającego. Dalszy ciąg tej historii to wydarzenia związane z cudownym objawianiem się trzech Hostii Poznaniakom różnych stanów: pasterzowi trzody miejskiej, biskupowi Wojciechowi, kapłanom, przedstawicielom magistratu i licznym wiernym.

Relacja ta ma swoją szczególną dramaturgię i styl charakterystyczny dla epok, w których była spisywana. I tak - używane są w niej określenia, które kłócą się z dzisiejszym imperatywem poprawności politycznej, takie jak: „poszli we wskazane przez pastucha miejsce” (dziś słowo „pastuch” byłoby obraźliwe), albo „cudowna była to dobroć i cierpliwość Jezusa (…), że dozwolił się nie tylko dotykać plugawymi rękami świętokradzkiej zbrodniarce, ale nawet i wykraść na (…) na pośmiewisko, większą hańbę i pastwienie” – w poszczególnych zdaniach znaleźć można naprawdę mnóstwo archaizmów. A styl opisu pełen jest hiperboli jakich dziś się nie używa.

Być może z tego powodu pierwsza część tej książki może budzić dwojakie uczucia. Z jednej strony archaiczny styl opisu może przeszkadzać niewprawnym czytelnikom w rozkodowaniu zawartych tam treści, co może skutkować na przykład próbami mierzenia „współczesną miarką” wydarzeń z okresu wieków średnich. Z drugiej strony może okazać się dodatkowym smakiem, a nawet wzbudzać zachwyt.

Ja wybrałam to drugi podejście. I może dlatego „Trzy Najświętsze Hostie” okazały się dla mnie bardzo szczególną podróżą w czasie, próbą wyobrażenia sobie tego, jak mógłby wyglądać spacer po zaułkach średniowiecznego Poznania. Czytając tę opowieść czułam się też trochę tak, jakbym zwiedzała stare kościoły kryjące w swych zakamarkach przedziwne tajemnice. I miałam poczucie jakbym dotykała reliktów przeszłości, które niosą w sobie ponadczasowe wartości. To prawda, że niektóre zabytki dziś mogą wydawać nam się trochę toporne (podobnie jak język starych książek), mimo to zachwycają, ponieważ odkrywają wrażliwość tamtych czasów umiejscowioną w nieco innych kanonach kulturowych niż te, w których żyjemy i do których jesteśmy przyzwyczajeni.

Dlatego czytając książkę Noskowicza starałam się mieć na uwadze i to, że czasy środka wieków z dzisiejszej perspektywy mogą wydawać się niekiedy okrutne – za wykroczenia karano torturami, a nawet karą śmierci. Także ówczesne pojmowanie świata było nieco inne niż dziś: przestrzenie sacrum i profanum były ściśle od siebie oddzielone, podobnie jak stany społeczne i ulice będące pod władaniem poszczególnych cechów. Inna była wreszcie wiara w cuda – może zadająca mniej pytań, a może bardziej szczera…

Średniowiecze miało swoją szczególną specyfikę i rządziło się nieco innymi prawami niż każda z następujących po nim epok. A kolejne karty tej książki odsłaniają wiele bardzo ciekawych faktów z historii Poznania z czasów średniowiecza i późniejszych. Można się z nich dowiedzieć między innymi dlaczego budynki klasztorne na rogu ulic Dominikańskiej i Szewskiej nie należą dziś do zakonu dominikańskiego, a są własnością jezuitów; kiedy dominikanie wrócili do Poznania; jak powstał kościół Bożego Ciała; co stało się z dawnym kościołem farnym i gdzie on się pierwotnie znajdował. Jest tam zawarty fragment historii karmelitów trzewiczkowych, a także opowieść o tym jak powstał uroczy kościółek na dzisiejszej ulicy Żydowskiej (dawna kamienica Świdwów-Szamotulskich) i co ma on wspólnego z soborem trydenckim. Niejako mimochodem, pojawia się tam historia kapliczki na ulicy Ślusarskiej, dobrze znana starszym Poznaniakom.

Książka Noskowicza przedstawia zatem kontekst poznańskiego cudu Eucharystycznego w dość rozległej przestrzeni dziejowej. Z tego powodu materiał źródłowy dla tej publikacji, jak to zostało przedstawione w krótkim wprowadzeniu autora, nie był jednolity. Historię tę, która wydarzyła się w 1399 r. jako pierwszy opisał kanonik krakowski Jan Długosz, który prawdopodobnie mógł czerpać z akt kościelnych i miejskich, a więc współczesnych opisywanym wydarzeniom. Z tych źródeł zaś czerpali kolejni dziejopisarze, tacy jak Kromer, Miechowita i Treter, kustosz poznański i kanonik warmiński, a także inni późniejsi autorzy.

Dziś mamy nieco inne podejście do wiary, czy zjawisk nadprzyrodzonych niż mieli poznańscy katolicy ponad sześćset lat temu, czego dowodem może być chociażby sposób przeżywania przez nas zdarzenia z Sokółki z 2009 r. Jedno jest pewne, jeśli ktoś chciałby wybrać się w podróż sentymentalną śladami poznańskiego cudu Eucharystycznego, albo nawet na pielgrzymkę do jednego z sanktuariów z nim związanych (jak to często bywało za króla Władysława Jagiełły), „Trzy Najświętsze Hostie” Noskowicza będą na tej drodze dobrym przewodnikiem.

poniedziałek, 24 września 2012

Żydowscy uchodźcy w endeckiej Wielkopolsce

sprawdź cenę tej książki
Zbliża się październik, miesiąc w którym Niemcy przeprowadzili tzw. Polenaktion- brutalną akcję wypędzenia z Niemiec obywateli polskich narodowości żydowskiej.
Ciekawie piszą o tych wydarzeniach Izabela Skórzyńska i Wojciech Olejniczak w książce-albumie „Do zobaczenia za rok w Jerozolimie”, skupiając się na „efekcie lokalnym” czyli swoistym trzęsieniu ziemi, które w związku z akcją przeżył nadgraniczny Zbąszyń. Nie sposób jednak nie objąć refleksją relacji polsko-żydowskich w tym kontekście. Budzić musi bowiem zdziwienie, że już wtedy duża część deportowanych z Niemiec Żydów (obywatelstwa polskiego) w dużej mierze negatywnie odniosła się do Polski. To uderza w relacjach najbardziej – najwięcej pretensji, obaw, niechęci wyrażanych jest nie do III Rzeszy, za której przyczyną ludzie ci zostali przegnani na polską stronę granicy. Nawet nie do administracji polskiego państwa – a tu pretensje byłyby nawet uzasadnione (organizacja życia deportowanym pozostawała wiele do życzenia). Lecz do Polski i do Polaków jako takich. Już wtedy pokutowały mity o antysemityzmie, fanatycznym katolicyzmie, ograniczeniu... Aż dziw, że tego typu nastawienie nie spowodowało większych napięć i w endeckiej wszak Wielkopolsce żydowscy uchodźcy zostali przyjęci może nie z entuzjazmem, ale godnie i z dozą empatii.
Trzeba powiedzieć, że duża grupa deportowanych (tak przynajmniej wynika z niektórych listów zamieszczonych w „Do zobaczenia za rok w Jerozolimie”) zmieniła swoje stanowisko i z życzliwością wypowiadało się o zbąszyńskich Polakach. O tym należy pamiętać, bo sama Polenaktion choć obecnie zapomniana, może w każdej chwili wypłynąć na jednej z fal „rozliczeń z przeszłością”.
 
 
tekst udostępnił Bizmut72