wtorek, 4 grudnia 2012

Stali się dumą swych czasów? ABC kancelarii i archiwum parafialnego


         „Mężowie bogaci, obdarzeni potęgą, zażywający pokoju w swych domach; wszyscy ci przez pokolenia byli wychwalani i stali się dumą swych czasów. Niektórzy spomiędzy nich zostawili imię, tak że opowiada się ich chwałę, ale są i tacy, o których nie pozostała pamięć, i zginęli, jakby wcale nie istnieli, byli, ale jakby nie byli” [Syr 44,6-9] Ten fragment z Mądrości Syracha przytacza arcybiskup Stanisław Gądecki we wstępie do książki księdza profesora Leszka Wilczyńskiego „ABC kancelarii i archiwum parafialnego”, dodając od siebie: „Taka jest kolej rzeczy, że nawet wybitni ludzie i ich największe czyny, chociaż zapisane w Niebie, nie przetrwają w ludzkiej historii, jeśli nie zachowa ich pamięć potomnych”.
Z pamięcią ludzką bywa różnie, dlatego człowiek od lat spisuje to wszystko, co uznaje dla siebie za ważne, a potem przechowuje to w rozmaitych „skrzyniach dziejowych” kształtując w ten sposób własną kulturę i tożsamość. Co do tego, że własną historię warto spisywać i przechowywać, dziś nikt nie ma wątpliwości. Zwykle trudniej jest odpowiedzieć na pytania: co z tego, co gromadzimy (albo wyrzucamy…) jest rzeczywiście ważne i w jaki sposób to przechowywać, żeby nie panował w tym bezład…
Ksiądz profesor Leszek Wilczyński bardzo obszernie odpowiada w swojej książce na te pytania, a także na wiele innych. Bo, jak pisze, jednym z celów tej publikacji jest „zmiana spojrzenia na historię i jej pamiątki, które może nawet nieświadomie tworzymy sami każdego dnia.” Przytaczając różne rodzaje definicji archiwum, autor wspomina także o tym, że przecież każdy z nas ma swoje prywatne archiwum, w którym oprócz dokumentów metrykalnych, czy notarialnych gromadzi także fotografie, listy, a nawet pisane w młodości wiersze, czyli to wszystko, co uznaje za ważne. Dzięki takiemu podejściu księdza Wilczyńskiego książka ta nie jest suchym i nudnym podręcznikiem, ale bardzo ciekawym poradnikiem, a niekiedy i swoistą opowieścią, w której poza wyczerpującymi informacjami na temat prowadzenia kościelnych archiwaliów, autor dzieli się osobistymi, bardzo praktycznymi doświadczeniami w tej dziedzinie. Nie wiem, czy świadomie, czy nie, próbuje zarazić czytelnika własnym zamiłowaniem do zajęć archiwistycznych. A więc jest to książka napisana z pasją!
I chyba nie da się uniknąć konkluzji, że „ABC kancelarii i archiwum parafialnego” jest lekturą obowiązkową dla archiwistów kościelnych i przedstawicieli parafii. A to dlatego, że autor zawarł w swojej pracy wiele cennych wskazówek, m. in. jak należy wyposażyć pomieszczenia archiwum, jak zorganizować pracę w parafialnej kancelarii i archiwum, jak zarządzać zgromadzoną dokumentacją i ją zabezpieczać. Czytelnik dowie się z niej także jakie są zadania archiwum parafialnego w świetle obowiązującego prawa archiwalnego. Całość napisana została przystępnym językiem oraz wzbogacona licznymi przykładami i zestawieniami.
Pisząc tę książkę, jej autor nie pomija bardzo wielu istotnych aspektów, takich które składają się na szczególną specyfikę archiwaliów kościelnych. I tak, porównując sytuację proboszczów i przełożonych klasztorów (domów zakonnych) z archiwistami świeckimi, zauważa, że w zasadzie nie ma i dotąd nie było na rynku księgarskim (poza jedną, trudno dziś dostępną, pozycją) publikacji o charakterze popularnym, która byłaby dla nich pomocna i wyczerpywałaby temat opisując zagadnienia, które są dla nich istotne. Dodając słusznie, że rola administrowania archiwami zarządzanej przez nich placówki, często nie jest tą, którą przyjmują z własnej woli i z chęcią. Tym bardziej więc lektura ta może okazać się dla nich pomocna.
M. przy herbacie,
Magda
sprawdź: ks. Prof. Leszek Wilczyński „ABC kancelarii i archiwum parafialnego”
Książka dostępna w księgarni internetowejKsiążki przy herbacie
 
 
Inne ciekawe pozycje to: reprinty, książki chrześcijańskie, rocznik „Teologia Polityczna”, nowy dwumiesięcznik poświęcony Włochom „La Rivista”, Baśń jak niedźwiedź iAtrapia Gabriela Maciejewskiego,Twój pierwszy elementarz Toyaha, „Zeszyty Karmelitańskie”, „Księga mojego życia” św. Teresy z Avila,Pakt Ribbentropp-BackPiotra Zychowicza,Do zobaczenie za rok w Jerozolimie pod red. Izabeli Skórzyńskiej i Wojciecha Olejniczaka, „Na obcej ziemi – groby polskie na cmentarzach paryskich i Montmorency” Hanny Zaworonko-Olejniczak, “Ukryty” Bronisława Wildsteina

sobota, 3 listopada 2012

Między Gałczyńskim a Tyrmandem

zamów
Wpadła mi ostatnio w ręce „Farlandia” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Składa się ona z dwóch części. Pierwsza to liryka, najbardziej znane wiersze i poematy autora. Druga to Notatnik z Altengrabow – prowadzony przez Gałczyńskiego w ciągu trzech miesięcy lata roku 1941 w stalagu pod Magdeburgiem. O ile pierwsza część nie jest niczym zaskakującym, o tyle treść Notatnika toczy się w sposób nieoczekiwany, a on sam spisany jest w stylistyce nieco innej niż ta, do której przyzwyczaił swych czytelników znany poeta.
A więc obok zwrotek takich jak ta:
„Koń też by pisał wiersze,
gdyby mu dać sto złotych,
też miałby aspiracje,
ambicje i tęsknoty…”
,
pogodnie ironicznych, poruszających tematy codzienne, żeby nie napisać: błahe, znaleźć w nim można fragmenty dziennika, jak ten z 29 VIII 1941 r.:
„W twardym życiu jest coś cudownego (…) czy w pracy, od której człowiek dostaje zawrotu głowy i troi mu się w oczach. Jest pewne, że „biczowanie” ciała wyzwala w nas skrzydła ptaków tak kolorowych, jakich próżno szukać we wszystkich pięciu częściach świata.”
A więc „Notatnik” i liryka z lat późniejszych to jakby zestawienie dwóch światów. Z różnych powodów - jednym z nich jest ich odmienne przeznaczenie. Liryka była bowiem konstruowana tak, by mogła sprostać krytycznym wymogom dysponentów ówczesnego systemu politycznego, „Notatnik” zaś pisany był „do szuflady” i w „szufladzie” zresztą przeleżał sporo czasu, zanim został wydany po raz pierwszy w 2003 r. przez wydawnictwo „Czytelnik” (obecne wydanie jest drugą jego edycją).
Ponadto wydaje się, że dziennik poety jest tą ciekawszą dla czytelnika częścią książki, nie tylko z tego powodu, że jest dziełem nieznanym, bądź słabo znanym. Ale też choćby z tej racji, że ukazuje jego autora w sposób bardziej wiarygodny, w okolicznościach niekiedy granicznie dla niego trudnych. Może też dlatego teksty z „Notatnika” niosą w sobie treści o znaczeniu bardziej egzystencjalnym, a może są też bardziej szczere, jak na przykład fragment z 22 IX 1941 r.:
„B. sama przyniosła mi czysty ręcznik, a w ręczniku był kawałek chleba z serem. Dobroć. Cudowna niespodzianka dobroci, nagle zapalającej się jak gwiazda na ciemnym niebie Tacyta. Jaki jasny robi się wtedy świat. Ale sztuka jest żyć w złym świecie i – śpiewać.”
Jeśli by pokusić się o pewien ryzykowny eksperyment i tekst ten potraktować jak literackie proroctwo, czy wówczas twórczość powojenną Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego można by nazwać z dzisiejszej perspektywy śpiewem człowieka żyjącego w złym świecie? A jeśli tak, to jak można by zinterpretować ten śpiew? I czy uważni słuchacze (czytelnicy) nie wyczuliby w nim niekiedy, choćby między wierszami, fałszywych nut? Wszak przebieg kariery literackiej Gałczyńskiego był nieco inny niż np. Leopolda Tyrmanda…
M. przy herbacie
 
 
sprawdź: Konstanty Ildefons Gałczyński „Farlandia”
Książka dostępna w księgarni internetowejKsiążki przy herbacie
 
Inne ciekawe pozycje to: Tyrmand i Ameryka Katarzyny Kwiatkowskiej i Macieja Gawęckiego, Tyrmandowie – romans amerykański Agaty Tuszyńskiej,Baśń jak niedźwiedź iAtrapia Gabriela Maciejewskiego,Mój pierwszy elementarz Toyaha,Pakt Ribbentropp-Back Piotra Zychowicza,Do zobaczenie za rok w Jerozolimie pod red. Izabeli Skórzyńskiej i Wojciecha Olejniczaka
 

czwartek, 25 października 2012

UKRYTY Bronisława Wildsteina

sprawdź cenę tej książki
Do powieści tej pochodziłem ze sporą dawką rezerwy. Czy Wildstein będzie potrafił pogodzić polityczno-społeczne zaangażowanie z formą powieści? Czy to pierwsze nie będzie szkodą dla drugiego?
Bronisław Wildstein wybiera wąską i ryzykowną drogę. Osadza wydarzenia swych powieści bardzo konkretnie i nawet jeśli nie ma tu autentycznych postaci, to są ich cienie, ich modele. Łatwo tu o syndrom zapałki – ogień, wzbudzany bieżącymi emocjami jest gwałtowny ale szybko gaśnie. A po kilkunastu latach nikt o nim już nie pamięta. Ja pamiętam za to jaką męką było czytanie w szkole „Generała Barcza” – tych aluzji, aluzyjek, odniesień do piłsudczykowskich walk frakcyjnych, których nikt z nas już nie rozumiał…
Wildstein, który – należy to przypomnieć – nie jest debiutantem, bo ma na swoim koncie niezłą „Dolinę Nicości”, połowicznie tylko uniknął tego niebezpieczeństwa. Z jednej bowiem strony powieść czyta się wartko, akcja poprowadzona jest podług konstrukcji klasycznego kryminału. Z drugiej – postaci jeszcze bardziej niż w „Dolinie...” wydają się przerysowane, jednostronne. Czarno-biały podział może i dobrze sprawdza się w tolkienowskim świecie fantasy, ale tu chwilami drażni. Ale żeby znów nie było tak źle – wprowadził Wildstein i osobę, która trochę się tym schematom wymyka – artystę performera nazwiskiem Starowin. I już ta jedna postać wzbogaca powieść w chwilach, które wydają się przewidywalne.
Słowem – pozycja z pewnością interesująca dla miłośników literatury bieżąco zaangażowanej. Ale poprzez swój określony, ostro zarysowany kontekst chyba nie będzie pamiętana zbyt długo. Taki już los tego typu dzieł.
Jedno na pewno Bronisław Wildstein potwierdził – z powieścią jako formą radzi sobie całkiem dobrze i z pewnością nie można już o nim mówić wyłącznie jako o „dziennikarzu”. Jestem ciekaw kolejnych jego prób, być może wychodzących nieco dalej poza aktualne wydarzenia społeczno-polityczne.
recenzję udostępnił Bizmut72
sprawdź: Bronisław Wildstein Ukryty
książka dostępna w księgarni internetowej Książki przy herbacie
Inne ciekawe pozycje to: Baśń jak niedźwiedź i Atrapia Gabriela Maciejewskiego, Mój pierwszy elementarzToyaha, Pakt Ribbentropp-BackPiotra Zychowicza, Kalendarium Lwowa 1918-1939 Agnieszki Biedrzyckiej, Do zobaczenie za rok w Jerozolimie pod red. Izabeli Skórzyńskiej i Wojciecha Olejniczaka, Plan rasy panów. Instytut naukowy Himmlera a Holokaust Hether Pringle

czwartek, 27 września 2012

Trzy Najświętsze Hostie, czyli historia poznańskiego cudu Eucharystycznego


sprawdź cenę tej książki
Historia poznańskiego cudu Eucharystycznego nadal wzbudza emocje wśród czytelników „Trzech Najświętszych Hostii” Mieczysława Noskowicza, reprintu z 1926 r. wydanego w tym roku przez wydawnictwo Rosemaria.

Kiedy niedawno zaczęłam czytać trzecie już wydanie tej niedużej książeczki pomyślałam po pierwsze o tym, że rzeczą wyjątkową jest móc zagłębić się podczas jej lektury w atmosferę bardzo szczególnych wydarzeń dawnego Poznania. „Trzy Najświętsze Hostie” rozpoczynają się bowiem od barwnej opowieści przedstawiającej procesje Bożego Ciała w Poznaniu w roku 1399. Następnie opisują kradzież trzech komunikantów z tabernakulum w klasztorze dominikańskim, a na kolejnych stronach relacjonują akty bezczeszczenia Ciała Chrystusa przez żydowskich mieszczan i towarzyszące im cuda: odzyskanie wzroku przez pewną Żydówkę, uzdrowienie kaleki cierpiącego od urodzenia na skurcz kończyn, a także przywrócenie do życia konającego. Dalszy ciąg tej historii to wydarzenia związane z cudownym objawianiem się trzech Hostii Poznaniakom różnych stanów: pasterzowi trzody miejskiej, biskupowi Wojciechowi, kapłanom, przedstawicielom magistratu i licznym wiernym.

Relacja ta ma swoją szczególną dramaturgię i styl charakterystyczny dla epok, w których była spisywana. I tak - używane są w niej określenia, które kłócą się z dzisiejszym imperatywem poprawności politycznej, takie jak: „poszli we wskazane przez pastucha miejsce” (dziś słowo „pastuch” byłoby obraźliwe), albo „cudowna była to dobroć i cierpliwość Jezusa (…), że dozwolił się nie tylko dotykać plugawymi rękami świętokradzkiej zbrodniarce, ale nawet i wykraść na (…) na pośmiewisko, większą hańbę i pastwienie” – w poszczególnych zdaniach znaleźć można naprawdę mnóstwo archaizmów. A styl opisu pełen jest hiperboli jakich dziś się nie używa.

Być może z tego powodu pierwsza część tej książki może budzić dwojakie uczucia. Z jednej strony archaiczny styl opisu może przeszkadzać niewprawnym czytelnikom w rozkodowaniu zawartych tam treści, co może skutkować na przykład próbami mierzenia „współczesną miarką” wydarzeń z okresu wieków średnich. Z drugiej strony może okazać się dodatkowym smakiem, a nawet wzbudzać zachwyt.

Ja wybrałam to drugi podejście. I może dlatego „Trzy Najświętsze Hostie” okazały się dla mnie bardzo szczególną podróżą w czasie, próbą wyobrażenia sobie tego, jak mógłby wyglądać spacer po zaułkach średniowiecznego Poznania. Czytając tę opowieść czułam się też trochę tak, jakbym zwiedzała stare kościoły kryjące w swych zakamarkach przedziwne tajemnice. I miałam poczucie jakbym dotykała reliktów przeszłości, które niosą w sobie ponadczasowe wartości. To prawda, że niektóre zabytki dziś mogą wydawać nam się trochę toporne (podobnie jak język starych książek), mimo to zachwycają, ponieważ odkrywają wrażliwość tamtych czasów umiejscowioną w nieco innych kanonach kulturowych niż te, w których żyjemy i do których jesteśmy przyzwyczajeni.

Dlatego czytając książkę Noskowicza starałam się mieć na uwadze i to, że czasy środka wieków z dzisiejszej perspektywy mogą wydawać się niekiedy okrutne – za wykroczenia karano torturami, a nawet karą śmierci. Także ówczesne pojmowanie świata było nieco inne niż dziś: przestrzenie sacrum i profanum były ściśle od siebie oddzielone, podobnie jak stany społeczne i ulice będące pod władaniem poszczególnych cechów. Inna była wreszcie wiara w cuda – może zadająca mniej pytań, a może bardziej szczera…

Średniowiecze miało swoją szczególną specyfikę i rządziło się nieco innymi prawami niż każda z następujących po nim epok. A kolejne karty tej książki odsłaniają wiele bardzo ciekawych faktów z historii Poznania z czasów średniowiecza i późniejszych. Można się z nich dowiedzieć między innymi dlaczego budynki klasztorne na rogu ulic Dominikańskiej i Szewskiej nie należą dziś do zakonu dominikańskiego, a są własnością jezuitów; kiedy dominikanie wrócili do Poznania; jak powstał kościół Bożego Ciała; co stało się z dawnym kościołem farnym i gdzie on się pierwotnie znajdował. Jest tam zawarty fragment historii karmelitów trzewiczkowych, a także opowieść o tym jak powstał uroczy kościółek na dzisiejszej ulicy Żydowskiej (dawna kamienica Świdwów-Szamotulskich) i co ma on wspólnego z soborem trydenckim. Niejako mimochodem, pojawia się tam historia kapliczki na ulicy Ślusarskiej, dobrze znana starszym Poznaniakom.

Książka Noskowicza przedstawia zatem kontekst poznańskiego cudu Eucharystycznego w dość rozległej przestrzeni dziejowej. Z tego powodu materiał źródłowy dla tej publikacji, jak to zostało przedstawione w krótkim wprowadzeniu autora, nie był jednolity. Historię tę, która wydarzyła się w 1399 r. jako pierwszy opisał kanonik krakowski Jan Długosz, który prawdopodobnie mógł czerpać z akt kościelnych i miejskich, a więc współczesnych opisywanym wydarzeniom. Z tych źródeł zaś czerpali kolejni dziejopisarze, tacy jak Kromer, Miechowita i Treter, kustosz poznański i kanonik warmiński, a także inni późniejsi autorzy.

Dziś mamy nieco inne podejście do wiary, czy zjawisk nadprzyrodzonych niż mieli poznańscy katolicy ponad sześćset lat temu, czego dowodem może być chociażby sposób przeżywania przez nas zdarzenia z Sokółki z 2009 r. Jedno jest pewne, jeśli ktoś chciałby wybrać się w podróż sentymentalną śladami poznańskiego cudu Eucharystycznego, albo nawet na pielgrzymkę do jednego z sanktuariów z nim związanych (jak to często bywało za króla Władysława Jagiełły), „Trzy Najświętsze Hostie” Noskowicza będą na tej drodze dobrym przewodnikiem.

poniedziałek, 24 września 2012

Żydowscy uchodźcy w endeckiej Wielkopolsce

sprawdź cenę tej książki
Zbliża się październik, miesiąc w którym Niemcy przeprowadzili tzw. Polenaktion- brutalną akcję wypędzenia z Niemiec obywateli polskich narodowości żydowskiej.
Ciekawie piszą o tych wydarzeniach Izabela Skórzyńska i Wojciech Olejniczak w książce-albumie „Do zobaczenia za rok w Jerozolimie”, skupiając się na „efekcie lokalnym” czyli swoistym trzęsieniu ziemi, które w związku z akcją przeżył nadgraniczny Zbąszyń. Nie sposób jednak nie objąć refleksją relacji polsko-żydowskich w tym kontekście. Budzić musi bowiem zdziwienie, że już wtedy duża część deportowanych z Niemiec Żydów (obywatelstwa polskiego) w dużej mierze negatywnie odniosła się do Polski. To uderza w relacjach najbardziej – najwięcej pretensji, obaw, niechęci wyrażanych jest nie do III Rzeszy, za której przyczyną ludzie ci zostali przegnani na polską stronę granicy. Nawet nie do administracji polskiego państwa – a tu pretensje byłyby nawet uzasadnione (organizacja życia deportowanym pozostawała wiele do życzenia). Lecz do Polski i do Polaków jako takich. Już wtedy pokutowały mity o antysemityzmie, fanatycznym katolicyzmie, ograniczeniu... Aż dziw, że tego typu nastawienie nie spowodowało większych napięć i w endeckiej wszak Wielkopolsce żydowscy uchodźcy zostali przyjęci może nie z entuzjazmem, ale godnie i z dozą empatii.
Trzeba powiedzieć, że duża grupa deportowanych (tak przynajmniej wynika z niektórych listów zamieszczonych w „Do zobaczenia za rok w Jerozolimie”) zmieniła swoje stanowisko i z życzliwością wypowiadało się o zbąszyńskich Polakach. O tym należy pamiętać, bo sama Polenaktion choć obecnie zapomniana, może w każdej chwili wypłynąć na jednej z fal „rozliczeń z przeszłością”.
 
 
tekst udostępnił Bizmut72

wtorek, 31 lipca 2012

Rymanowski "Ubek. Wina i skrucha"

Nowości wydawnicze



Ubek. Wina i skrucha
Bogdan Rymanowski
Format: 145 x 205 mm
Stron: 352
Okładka: miękka
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Wydanie: wyd. 1
ISBN: 978-83-7785-087-9

Cena brutto: 29,50 zł  32,90 zł
 
zamów
 

Ubek to historia agenta, który z pasją i oddaniem donosił na kolegów z opozycji. Byli wśród nich Kaczyński, Tusk, Borusewicz. To opowieść o człowieku, który kłamał, oszukiwał i manipulował.
Janusz Molka jest pierwszym funkcjonariuszem bezpieki, który odczuwa wstyd. Po latach łamie zmowę milczenia. Ze szczegółami opowiada o tym, jak SB kontrolowała opozycję, a swoje ofiary prosi o wybaczenie. Jego historia nie kończy się wraz z upadkiem PRL. Jej zaskakujący finał następuje już w III RP. Złamany przez Służbę Bezpieczeństwa, był, jak mówi, werbowany przez służby wolnej Polski. Ubek to także opowieść o kulisach pokojowego przekazania władzy przez komunistów w 1989 roku, wpływie tajnych służb na wynik czerwcowych wyborów oraz roli, jaką wciąż w naszym kraju odgrywają dawni tajni współpracownicy. Książka Bogdana Rymanowskiego jest spowiedzią człowieka, który rozpaczliwie szuka osobistego odkupienia. Bo przecież każdy, także były esbek, ma prawo stać się lepszy.
Bogdan Rymanowski (ur. 17 października 1967 w Krakowie) – dziennikarz, absolwent Wydziału Prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zaczynał w Radiu Kraków, później był reporterem, serwisantem i autorem audycji w Radiu RMF FM. W Radiu Plus rozmawiał „Twarzą w twarz” z politykami. Prowadził „Puls dnia” w TVP oraz „Kropkę nad i” w TVN. Był twórcą programu informacyjnego „Wydarzenia” w TV Puls. Od 2001 roku pracuje w telewizji TVN24. Był prowadzącym „Faktów” TVN, wieczornego „Magazynu 24 godziny” oraz „Rozmów
Rymanowskiego”. Obecnie jest gospodarzem programów „Kawa na ławę” i „Jeden na jeden”.
Otrzymał tytuł Dziennikarza Roku „Grand Press” w 2008 roku, jest również laureatem Wiktora, Telekamery i Nagrody Fikusa. Razem z Pawłem Siennickim napisał książkę „Towarzystwo Lwa Rywina”. Wspólnie z Wojciechem Bockenheimem był autorem filmu dokumentalnego „Szpieg” o Marianie Zacharskim. Mąż Moniki, ojciec Aleksandry, Julii i Karola.

Fragment rozdziału Rachunek sumienia:
— Niech pan nie robi z siebie ofiary.
— To nie tak. Chodzi o to, że w SB przestawało się być człowiekiem. Zacząłem się posługiwać odwróconym dekalogiem. Zło
było dobrem, a dobro złem. Część moich kolegów od początku to byli źli ludzie. Tych dobrych zniszczyła służba.

— Dobrzy stali się złymi?
— To już Hegel wymyślił. Byt określa świadomość. Z prawie każdego można zrobić świnię i mordercę.



udostępnione przez Wydawnictwo Zysk i S-ka

zamów w księgarni Książki przy herbacie

 

 
 

środa, 9 maja 2012

"Pustelnik północnego ogrodu" - poetyckie opowieści Ojca Antoniego Rachmajdy o spotkaniach ze Stwórcą


Sprawdź cenę tej książki
Ten tomik wierszy jest opowieścią o spotkaniach ze Stwórcą, który JEST i z ludźmi, którzy starają się być – w przestrzeni przenikających się rzeczywistości światła i półmroku. To impresje na temat Tego, który „przychodzi z nierozpoznanej głębi”,  „…podczas przycinania brzoskwini…”.

Wiersze Ojca Antoniego Rachmajdy, karmelity z Poznania są bardzo rzeczywiste i bardzo nieuchwytne. Trzymając się ziemi dotykają tych przestrzeni, które zwykłe słowo mogłoby przytłoczyć albo zniekształcić, odbierając im ich eteryczną właściwość.  Są też pełne nadziei zakorzenionej w dwóch krzyżujących się kawałkach drewna…

Kluczowym punktem w topografii tej książki wydaje się „Opowieść o drzewie”. Poemat ten czytałam na dwa sposoby: jak historię człowieka poszukującego Boga i jak opowieść Boga tęskniącego za człowiekiem  - dwie historie jakby tożsame i zupełnie różne, przeplatające się w dziwnie pokojowym rytmie. Odnalazłam w ten sposób dwa podmioty liryczne: trochę zbuntowanego człowieka w ciemnościach, który w tym stanie zawieszenia wypatruje swego Stwórcy, a z drugiej strony Boga, który z wysokości krzyża poszukuje człowieka słowem „pragnę”.

W wierszach tych zostały zapisane opowieści o spotkaniach człowieka z Bogiem, który jest „pełen nieśmiałości”, albo jest tak nieuchwytny, że warto Go poprosić, by „nie odchodził jeszcze”. To także przestrzeń spoglądania na ludzi, których przenika wzrok Stwórcy i to niezależnie od tego, czy oni sami o Nim pamiętają, czy też zajęci są chwilą, która akurat się toczy…

sobota, 21 kwietnia 2012

Ziemia Lwowska

sprawdź cenę tej książki
Miałam ostatnio w ręce niewielką książeczkę bardzo estetycznie wydaną: "Przewodnik po Ukrainie Zachodniej, cz.III - Ziemia Lwowska". Do tego wydania załączona jest mapa z polskimi nazwami miejscowości i krain geograficznych. Na każdej stronie przewodnika znajdują się zdjęcia zabytków, niestety w większości niszczejących. Mimo to kuszą one swoim nieodpartym urokiem i zachęcają do podróży sentymentalnej w okolice Lwowa. 
Przewodnik obejmuje fragment Rusi Czerwonej, położony na północ od Dniestru i Strwiąża, bez Lwowa, któremu poświęcony będzie, jak zapewnia Oficyna Wydawnicza Rewasz,  kolejny tom cyklu.
Podróż w te rejony razem z "Przewodnikiem..." może okazać się fascynującą przygodą nie tylko dla tropicieli historii rodzinnych, ale również dla miłośników zaskakujących i zmysłowo naturalnych krajobrazów. W towarzystwie tej książki można zauroczyć się bagnistymi równinami Małego Polesia, uprawnymi terenami Wyżyny Wołyńskiej, lesistymi wzniesieniami Roztocza i niemal górskimi stokami Woroniaków i Gołogór nawet jeśli nie można od razu spakować się i wybrać w tamte rejony.

piątek, 20 kwietnia 2012

Kresy Wschodnie - Atrapia


sprwdź cenę tej książki
Kresy Wschodnie zwykle kojarzą się z pięknem, patriotyzmem, poezją i sentymentami (nie tylko patriotycznymi) albo z niesprawiedliwością dziejową, na skutek której zaprzepaszczona została bardzo szeroka przestrzeń polskiej spuścizny narodowej, nie tylko w sensie areału, ale też w sensie mentalnym i kulturowym. I jest to dobre skojarzenie, choć nie jedyne.
Bo o kresach i ziemiaństwie można myśleć także w sposób dynamiczny i konkretny. Takimi widzi je Gabriel Maciejewski. Choć sam, jak to opisuje w „Atrapii” , osobiście z ziemiaństwem ani z kresami nie ma nic wspólnego, bo jeden z jego dziadków był robotnikiem folwarcznym, a drugi małorolnym chłopem i  obaj mieszkali po zachodniej stronie Bugu, to jednak z dużym poczuciem identyfikacji historycznej i bardzo konsekwentnie kultywuje mit ziemiańsko kresowy. Pisze osobach, zdarzeniach i intrygach w sposób z rzadka tęskny („…była to Polska najprawdziwsza, jakiej nie poznamy już nigdy…") i nader często prowokacyjny, pokazując poprzez przytaczane fragmenty biografii wplecionych w splątane nici mnogich historii pełną paletę barw tamtych czasów i miejsc. Taka jest na przykład „Baśń kresowa”, albo „Biały dom na Podolu” opisane przez Coryllusa w pierwszym tomie „Baśni jak niedźwiedź” .

poniedziałek, 19 marca 2012

Kobieta silna


sprawdź cenę tej książki
Zainspirowana pewną wymianą myśli postanowiłam zajrzeć do książki, która od wielu lat stoi na półce w moim domu i przypomina mi o tym, że warto zadawać sobie pytania natury ogólnej, stwarzające szerokie przestrzenie poszukiwań odpowiedzi. „Kobieto, kim jesteś?” to  tytuł książki Nicole Echivard i zarazem przestrzeń poszukiwań, którą mam na myśli.

Jest to jedna z tych książek, których nie czytałam od początku do końca, choć przeczytałam ją w całości niejeden raz. Smakowałam ją i poszukiwałam w niej inspiracji do własnych refleksji nad naturą spotkań, które przytrafiają mi się każdego dnia. Przestrzeń tematyczna tej pozycji stawała się dla mnie impulsem do drobnych refleksji, a niekiedy i zmian w rejonach moich prywatnych wędrówek tożsamościowych. Poruszałam się wtedy raczej po utartych szlakach, raz po raz tylko zdobywając się na włóczęgę w nieznane – w kobiecym stylu, czyli szanując własne potrzeby związane z poczuciem bezpieczeństwa i wolności.

Jest to książka o kobietach i mężczyznach, gdyż relacja i więź są podstawową przestrzenią kobiecej egzystencji. Punktem kulminacyjnym wielu rozważań, jakie toczą się na jej stronach są mistycyzm i kontemplacja – odczytywane i opisywane tak jak należy to robić , czyli w sposób dyskretny, nieostry i niejednoznaczny.  Co więcej, mam wrażenie, że to, co najważniejsze, zostało w niej opisane między wierszami. I choć świat pełen jest osób niechętnych poszukiwaniu klucza do tego rodzaju kodów – dla mnie jest to język czytelny.

Wspominając swoje przygody mentalne z książką Nicole Echivard, przygotowuję się do zakupu i lektury „Kobiety silnej” Ingrid Trobisch. Przeglądając spis treści i podczytując fragmenty tej książki myślę o kobietach, które znam. Bo odsłanianie historii własnego życia, odkrywanie historii swojej rodziny, próby wiązania jej z zagadkami genealogicznymi rodziny męża, albo szwagra to pasjonująca przygoda, w której niejedna kobieta odnalazła lustro własnego życia. Lubimy się przeglądać w zwierciadłach czyichś oczu lub historii, lubimy słuchać opowieści, w których ludzkie losy tak bardzo zależą od siebie nawzajem. Chcemy się zastanawiać kto nas ukształtował i skąd się wzięły nasze zmarszczki, blizny i promienne uśmiechy. A jeśli czegoś jeszcze nie rozumiemy, z pasją, choć niespiesznie zaplanujemy wyprawę do krainy własnych wspomnień,  by odnaleźć w nich silną kobietę. Intuicja podpowiada mi, że na tę wyprawę warto zabrać przewodnik po zakamarkach kobiecej natury: „Kobietę silną” Ingrid Trobisch. 

Książka dostępna w księgarni Książki przy herbacie

Inne ciekawe pozycje: Kobieta i utracona miłość - Marilyn Meberg, Mama na pełen etat - Lisa M. Hendey, Kontemplacja w świecie - Jakub Maritain, Raissa Maritain, brat Moris, Konflikt w relacjach. Zrozumieć i przezwyciężyć - Sara Savage, Eolene Boyd - MacMilan, Powołanie kobiety. Kobiecość-uniwersytet-świętość - Biblioteka Zeszytów Karmelitańskich, Nigdy nie rodzi się byle kto... - Malina Stahre-Godycka

wtorek, 6 marca 2012

Kobieta boska tajemnica


sprawdź cenę tej książki
Pewna kobieta, która lubi ciekawe historie, poleciła mi kilka lat temu książkę. Przeczytanie jej wymagało ode mnie pewnego wysiłku: najpierw musiałam poszukać antykwariatu, zadzwonić do niego, złożyć zamówienie, poprosić kogoś o odebranie tej książki, zapłacić za nią, a potem odkręcać nieporozumienia, które narosły wokół tego zamówienia. Nie zrezygnowałam jednak z jej zakupu. A smak wyczekiwania stał się dla mnie właściwym podglebiem dla tej lektury.

 „Chusta Weroniki” Gertrudy von le Fort to rzecz o kobiecej wrażliwości wyrażanej intuicyjnie i poetycko. Mimo, iż książka jest kiepsko przetłumaczona, a jej styl jest niedzisiejszy, potrafi zauroczyć siłą swojej kobiecości. Zostały w niej opisane ludzkie losy i przeżycia splecione naprzemiennymi kolejami duchowych dróg, siłą modlitwy i bardzo szeroko rozumianego duchowego wstawiennictwa. Z jej stron bije przesłanie,  że spotkanie z każdym człowiekiem, jeśli tylko jest dostatecznie prawdziwe i głębokie, może stać się przedziwną podróżą do innego świata, który może być piękny, albo mroczny, tajemniczy lub przewidywalny, zmienny, czy pozornie niewzruszony, może też wykazać nieskończenie wiele cech, których się nie spodziewamy. Zachwycające są w niej koleje bohaterek, które dają się prowadzić duchowym natchnieniom, lub odmawiają Bożej łasce dostępu do swego serca. Poddają się swym uczuciom, które wyrażają subtelnie, albo gwałtownie, nie unikają też głębi milczenia. Każda z postaci doświadcza nieustannej przemiany własnej tożsamości, która raz jest jak rwący potok, innym razem jak niepozorna stróżka, sącząca się nieśmiało między występami czasu.

Ta książka ma swoją dramaturgię i emocjonalny potencjał, ale tym co przyciąga w niej najbardziej to intuicja i tajemnica. Chciałoby się powiedzieć, że jest tak kobieca, że już bardziej się nie da. A jednak!

Innym moim odkryciem związanym z głębokim wyczuciem kobiecej natury jest „Kobieta  boska tajemnica”. Książkę tę napisał mężczyzna, nieżyjący już dominikanin, ojciec Joachim Badeni. Jest ona zapisem rozmowy duszpasterza z kobietą, a moderatorem tego dialogu jest Judyta Syrek. Książkę tę, podobnie jak „Chustę Weroniki”, także ktoś mi polecił kilka lat temu. Przeczytałam ją błyskawicznie (nie jest długa), niejako „w drodze”, na kilku poznańskich przystankach tramwajowych, z czego przesiadki na Moście Teatralnym zostawiły w mojej pamięci najbardziej wyraźne wspomnienie. Może dlatego, że ten most ma swój klimat, a książka Ojca Badeniego jest o pięknie, a ono mieści w sobie takie pojęcia jak zachwyt, koloryt, intuicja, tajemnica, itp.


Ojciec Jan Kłoczowski, brat zakonny autora tej książki, we wstępie do niej stawia prowokacyjne pytanie: „…co ma do powiedzenia o kobiecie stary zakonnik, zamknięty w zakonnych murach?" I coś w tym jest! Bo pisanie takiej książki przez mężczyznę rzeczywiście mogłoby okazać się przysłowiowym „trafianiem kulą w płot”, gdyby nie złoty klucz, jakim posłużył się ojciec Joachim Badeni. Tym kluczem jest spojrzenie przez pryzmat mistyki i modlitwy dostrzeganych przez tego wyjątkowego zakonnika w realiach codzienności. I może jeszcze jedna rzecz jest istotna dla zrozumienia tajemnicy powodzenia tej książki: eksperyment opisania kobiecej natury przez mężczyznę być może powiódł się dlatego, że na każdej jej stronie zapisany został szacunek mężczyzny do kobiety, a może i zachwyt - ten sam, który znany był Adamowi w Edenie, zanim do Ewy podczołgał się wąż, by śmiertelnie zranić ich oboje…




Książka dostępna w księgarni Książki przy herbacie

Inne ciekawe pozycje: Kobieta i utracona miłość - Marilyn Meberg, Mama na pełen etat - Lisa M. Hendey, Kontemplacja w świecie - Jakub Maritain, Raissa Maritain, brat Moris, Konflikt w relacjach. Zrozumieć i przezwyciężyć - Sara Savage, Eolene Boyd - MacMilan, Powołanie kobiety. Kobiecość-uniwersytet-świętość - Biblioteka Zeszytów Karmelitańskich, Nigdy nie rodzi się byle kto... - Malina Stahre-Godycka

sobota, 18 lutego 2012

"Margo" Janusza Onufrowicza


Z Agatką, uczennicą piątej klasy szkoły muzycznej,
o książce i wartościach „na luzie”



- Agatko, kim jest Margo?

sprawdź cenę tej książki
- Margo jest dziesięcioletnią dziewczynką i główną bohaterką książki „Margo. Niebezpieczna wyspa” Janusza Onufrowicza.  Nie jest typową dziewczynką, nie nosi nigdy sukienek i jest trochę zwariowana. Ale ma dużo ciekawych pomysłów.

- Czy pod tym względem Margo przypomina trochę Fizię Pończoszankę?

- Nie do końca. Margo jest trochę lepiej zorganizowana. W przeciwieństwie do Fizi ma na głowie straszny bałagan. Ale za to Fizia ma większy bałagan w głowie. Margo zawsze wie czego chce, działa planowo.

- Lubisz planować?

- Nie za bardzo...

- Za co najbardziej polubiłaś Margo?

- Myślę, że właśnie za jej pomysły.

- Czy gdybyś przez przypadek znalazła się na zamku Zazuzizuzal, łatwo byłoby Tobie zaprzyjaźnić się z Margo?

- Myślę, że tak. Chociaż Benkowi nie zawsze było łatwo dogadać się z nią.

- Dlaczego?

- Margo zwykle robiła różne rzeczy nie po jego myśli i mimo, że ją przestrzegał, często pakowała się w tarapaty.

- Czy Ty też starałabyś się odwieść Margo od niektórych jej zamierzeń?

- Raczej tak, to co robiła było często bardzo niebezpieczne.

- Ale może bez uporu i podejmowania ryzyka nie udałoby jej osiągnąć tego, co zamierzała?

- Może, ale niektóre działania były zupełnie bezcelowe.

- I mimo to chciałabyś się zaprzyjaźnić z Margo?

- Tak. Margo potrafiła pocieszyć swoich przyjaciół nawet w najgorszej sytuacji. Oprócz tego nauczyła ich wielu przydatnych rzeczy np. alfabetu Morse’a.

- Czy Twoim zdaniem, jest to książka o przyjaźni i odpowiedzialności za innych?

- Częściowo tak, ale wartości te są pokazane „na luzie”, nie są sztywne jak w szkole. Dlatego książkę tę czyta się z przyjemnością. Nie mogłam się od niej oderwać.

sobota, 11 lutego 2012

O Armii i Grabińskim


O Armii i Grabińskim
z Arkadiuszem Wojciechowskim, odtwórcą głównej roli fabularnej w filmie „Podróż na Wschód” wydanej w formie dodatku do książki „Soul Side Story” Tomasza Budzyńskiego



-Arku, skąd pomysł: Armia i Grabiński  w jednym filmie?

sprawdź cenę tej książki
- To było dość rozciągnięte w czasie. Podczas któregoś ze spotkań z Tomkiem Budzyńskim zaproponowałem nagranie teledysku do wybranego utworu grupy Armia, przy czym teledysk miałby dziać się w pociągu lub w innej szeroko rozumianej  przestrzeni kolejowej. Tomek zareagował entuzjastycznie po czym… zamilkł w tej kwestii na pół roku (śmiech). I nagle powiedział mi, że już ma pomysł ale nie na teledysk, a na pełnometrażowy film, swoistą mieszankę historii Armii i historii Maszynisty Grota – głównego bohatera  jednego z opowiadań Grabińskiego. A rolę szalonego maszynisty miałem zagrać ja. Idea wydawała mi się dość ekscentryczna, ale po kolejnym półroczu film był gotowy i wydaje się, że eksperyment się powiódł. Film zbiera przychylne recenzje:  od „Nowych Horyzontów” po pokazy w kinach całej Polski.

- Czy znałeś opowiadania Stefana Grabińskiego zanim Tomek zaproponował Tobie zagranie głównej roli fabularnej w filmie opowiadającym historię Armii pt. „Podróż na Wschód”?

- Nie czytałem ich wcześniej. Wiedziałem, że istnieją i jakiej tematyki dotyczą. A ponieważ interesuję się tematyką kolejową, miałem od dawna ochotę na tę lekturę. Jakoś jednak nigdy się nie składało… Dopiero przed kręceniem filmu przeczytałem całego „Demona ruchu”. Niespodzianki nie było – bardzo spodobały mi się te opowiadania.  

- Które z opowiadań Grabińskiego lubisz najbardziej?

- Dwa postawiłbym na czele: „Maszynistę Grota” oraz „Głuchą przestrzeń”.

- Dlaczego?

-To pierwsze jest dynamiczne, z zaskakującymi zwrotami akcji. To drugie – tajemnicze i zagadkowe, z autentycznym dreszczykiem.

- Czy postać maszynisty Grota, którego rolę zagrałeś w „Podróży na Wschód” jest Tobie bliska?

-Bliska tylko częściowo, ale interesująca – jak najbardziej.

- Z jakimi cechami Grota utożsamiłbyś się najbardziej, a jakich jego cech po prostu nie lubisz?

- Współodczuwam z Grotem chęć do jazdy pociągiem. Bo on przecież głównie chciał jeździć , lubił kolejowy pęd. Ja też lubię jeździć pociągiem, nawet bez konkretnego celu. Nie chodzi tu przy tym o jakieś konkretne „zaliczenie trasy”, jak to wielu miłośników kolei sobie zakłada.  Przyjemne dla mnie jest bycie w tym mechanicznym organizmie – ruszanie pociągu, stukanie kół, wyglądanie przez okno, oglądanie stacji, kontrast ruchu i bezruchu.

Z drugiej strony Grot odpycha mnie swoją bezkompromisowością. Nawet gdy może się ratować, by jeździć dalej – nie robi tego, jakby celowo się pogrążał. Ale cóż – bez tego opowiadanie nie miałoby swojego dynamizmu i kulminacji.

- Grając tę rolę miałeś okazję pojeździć sobie w kabinie zabytkowego parowozu doświadczając kontrastu ruchu i bezruchu, wyglądając przez urocze okienko Ol-49 , ale musiałeś też przejść razem z tą postacią proces jej bezkompromisowej bezwładności decyzyjnej. W jaki sposób podszedłeś jako aktor do nielubianych przez Ciebie cech maszynisty Grota?

- Starałem się uwidocznić jego narastające szaleństwo. Bo przecież z nikt nie jest winien, że staje się szalony. Stąd w scenie przesłuchania, które przeprowadzają Zawiadowca (Dariusz Basiński) i jego zastępca (Jacek Borusiński) Grot jest nieprzewidywalny – raz nieśmiały i ukorzony, niedługo potem zdystansowany a wręcz chwilami arogancki.

- Co łączy historię Armii z historią szalonego maszynisty?

- W moim osobistym odczuciu – jazda do przodu, ruch. Armia to fenomen na europejskiej scenie muzycznej. Zespół, który mimo swoich punkowych korzeni jest niezwykle trudny do zaszufladkowania. Właśnie dzięki ciągłym artystycznym poszukiwaniom. To tak na poziomie ogólnym. Natomiast w samym filmie zespół jedzie pociągiem prowadzonym przez Grota. Jedzie od rana do wieczora,  z udziałem wielu muzyków, którzy przewinęli się przez skład zespołu. Jadą i grają – a jest co grać, przecież Armia istnieje już od ćwierćwiecza! Ten z pozoru ryzykowny pomysł aby w jednym filmie przemieszać fabułę i dokument, sprawdził się.

- W filmie zagrałeś po raz pierwszy w życiu, ale już na planie filmowym zbierałeś wyłącznie pozytywne opinie na temat swojej gry aktorskiej. Współpracowałeś z bardzo dobrymi aktorami. Nie czułeś tremy?

- Jakoś dziwnie nie. To pewnie w dużej mierze zasługa znakomitej atmosfery na planie filmowym. Było niespiesznie, niewymuszenie, wręcz familijnie.

- Czy możesz zdradzić jaką postać tym razem zagrasz w filmie?

- Istotnie, powstały plany kolejnego filmu z moim udziałem. Zdradzę jedynie, że tym razem warto będzie sobie przed filmem kupić i odświeżyć słynnego „Golema”…











sprawdź cenę książki

wtorek, 7 lutego 2012

Baśń jak niedźwiedź tom I


sprawdź cenę tej książki
     "światło szeleści, zmawiają się liście na baśń co lasem jak niedźwiedź się toczy..."
         Na zewnątrz zimno, a nawet siarczyście, wewnątrz ciepło i przytulnie – takim klimatem rozpoczął się wieczór autorski Gabriela Maciejewskiego w Pracowni-Muzeum J.I. Kraszewskiego w Poznaniu na Wronieckiej. Słowa powitania i zachęty do dialogu, jakie padły na początku z ust ojca Antoniego Rachmajdy – karmelity z Poznania, odsłoniły oczywistość przyjacielskiego charakteru tego spotkania, ale stały się też zachętą do roztrząsania kontrowersji niejednej barwy.


Baśń jakniedźwiedź” z tomu pierwszego - stała się osnową tematyczną, wokół której Coryllus zbudował swoją wielowątkową opowieść: o literaturze, o Polsce, o dysydentach, szpiegach, walce podskórnej i walce wręcz. Od samego początku nie miałam wątpliwości, że wsłuchując się w bieg tych historii staję się niejako mimochodem obserwatorką świata intrygujących potyczek i spisków, których wyszukiwaniem z pasją zajmuje się autor. Zdumiewająca jest dla mnie wnikliwość tych poszukiwań, która owocuje erudycją i błyskotliwością. Nie koloryzuję i nie próbuję się podchlebić – tak sobie właśnie pomyślałam o autorze, z którym tego dnia miałam okazję spotkać się po raz pierwszy w życiu. I trochę żałuję, że musiałam wyjść w momencie, kiedy dialog z czytelnikami zyskiwał coraz bardziej twórczy charakter.

„Baśń jak niedźwiedź” to książka, którą można czytać tak jak lubię, czyli od środka, z boku, a nawet od końca. I w taki właśnie sposób delektuję się nią po powrocie do domu sącząc ciepłą herbatkę. Nasycona jest historiami, które bez wątpienia skłaniają do refleksji. I choć mam wrażenie, że nie z każdym sposobem interpretacji zdarzeń historycznych, czy literackich zgodziłabym się z autorem, skłaniają mnie one do przemyśleń. A to jest chyba cechą dobrze napisanej książki.

W tym momencie chciałam zakończyć, ale nie zrobię tego. Bo jest jeszcze coś. Znalazłam w „Baśni…” miniaturę: „Czego nas uczy Maria Rodziewiczówna”. Rodziewiczównę zostawiam, chciałam się za to odnieść do wspomnianej na samym końcu, niejako mimochodem Olgi Tokarczuk. „Biegunów” czytam, czytam i doczytać nie mogę, choć doceniam kunszt pisarski, z jakim napisana jest ta książka i inne tej autorki. Nie jestem w stanie przebrnąć przez mroki tej opowieści. I to chyba nie tylko z tego powodu, że zwykle mocuję się z tym wyzwaniem w okolicach listopadowej pluchy. Po prostu zawiesistość czerni oplatającej historie, które snuje Tokarczuk przyprawia mnie o duchowy bezdech. Jest to książka w odcieniu szarości podobna do „Zamku” Franza Kafki, którego długo nie mogłam rozgryźć, a próbowałam za namową przyjaciół pójść tropem duchowych poszukiwań autora zainspirowanych przyjaźnią z pewnym chasydem – kabalistą. Olśnienie spłynęło na mnie z ręki św.Teresy z Avila, która też opisała zamek – „Twierdzę wewnętrzną”. I stąd wiem, że do zamku trzeba wejść, nie wolno błąkać się po jego opłotkach. Bo tylko w zamku jest światło i nadzieja, której u wielu współczesnych autorów „pierwszego planu” nie znajduję, choć doceniam ich biegłość w operowaniu słowem i formą. Być może o to zapytałabym Coryllusa gdybym z jego wieczoru autorskiego nie wyszła przed czasem…

w lutym 2012